niedziela, 24 czerwca 2012

Codzienny (Nezumi x Shion)


                Ohayou moi Kochani! Wiem, że trochę to trwało, ale nota pojawiła się. I to nie taka zwyczajna, ponieważ dedykowana komuś wyjątkowemu. Synu, Lavi, może to głupie, lecz dzięki Tobie nie czuję się taka samotna. Zawsze dobrze mnie rozumiesz, zawsze starasz się pocieszyż, zawsze mnie rozśmieszasz. Nawet jeśli jesteś daleko, mam nadziejem że na Twojej twarzy zawita uśmiech. Mam też nadzieje, że dałaś się nabrać i niespodziewałaś się dziś dostac w prezencie NezuShi? Ah. Co do dnia, niedziela, 24 - dzień przytulania! *cieplutko wszystkich obejmuje* Mam nadzieje, iż się spodoba! Podkład muzyczny: http://www.youtube.com/watch?v=ZkOuBC78qV8Akcja ma miejsce 2 lata po zburzeniu muru NO.6, czyli sześć lat od pierwszego spotkania Shiona i Szczura.

____________________

Nezumi
                Czasem zastanawiam się czy moje życie faktycznie ma sens. Bieg wydarzeń każdego dnia wygląda niemal identycznie. Wszystko dookoła jest szare i bez wyrazu. Ludzie cały czas próbują stwarzać pozory: dobra szkoła, stabilna praca, ciepły rodzinny dom. Budują wrażenie rzeczywistości idealnej. Dlatego nienawidzę NO.6. Niecałe sześć lat temu marzyłem o tym, by oddalić się, uciec z tego przeklętego miejsca. Po pewnym czasie stwierdziłem, iż nie ma dla mnie, zmoczonego szczura, żadnej nadziei. Zacząłem żałować swojej decyzji o dezercji. I wtedy On otworzył okno, ukazując się w nim niczym anioł. Wrzeszczący na całe gardło, anioł objawiający cud. Nigdy nie zapomnę tego co dla mnie zrobił. Ale nie odczuwam niespłaconego długu czy ciężaru na ramionach. Raczej pustkę i samotność, chociaż wcale nie budziłem się sam - zawsze inna była koło mnie. Nie potrafię zaleczyć tej rany. Zaboli mocniej, jeżeli już się nie zobaczymy. Powiedziałem żegnaj, lecz moje serce mówiło coś... Jakby czekało z nadzieją na lepsze jutro.
***
Shion
                Leniwe słońce wynurzyło się zza horyzontu, otulając swoim ciepłem martwy świat. Gęsto utkany puch mgły osuwał się coraz niżej, dając okrycie roślinom. Rwące potoki oraz źródła popłynęły szybciej, swoim dziennym rytmem. Nawet ludzie, mozolnie wybudzali się, by zacząć kolejny ranek. Ja zaś rozpocząłem go dużo wcześniej, uzupełniając w łóżku pustą kartkę notatnika. Przejeżdżałem piórem przez szorstką fakturę papieru, zastanawiając się, co tak naprawdę chcę opisać. Wszystko zaczynało się tak samo jak zwykle, nie miałem specjalnych pomysłów na spędzenie dzisiejszego piątku. Normalne czynności stały się bezcelową, nudną rutyną. Wywlokłem się cicho z pościeli, tak, aby nie obudzić Safu. Ona tylko przewróciła się na drugi bok i szepnęła niewyraźnie: "Musimy to powtórzyć". Uśmiechnąłem się kwaśno, zastanawiając się czy długo tak jeszcze wytrzymam. Uścisk rąk. Nieśmiałe pocałunki. Wzajemny dotyk. Im więcej rzeczy robiliśmy razem, tym gorzej się z tym czułem. W mojej duszy kłębił się idiotyczny żal oraz bezsilność, a ja nie mogłem jej powstrzymać. Z daleka wyglądaliśmy jak urocza, kochająca się para. Jednak ja tylko odgrywałem przedstawienie. Byłem lalką wyrzeźbioną i kierowaną przez Los, pociąganą za sznurki według zachcianek Pana. Obiecałem dziewczynie, iż za niedługo będziemy razem, lecz nie dlatego że chciałem. Po prostu potrzebowałem osoby, mogącej trzymać się blisko mnie. Nie chciałem zostać sam, zwłaszcza po burzliwych wydarzeniach z przeszłości.
                Zburzenie murów NO.6 symbolizowało niezapomniany okres mojego życia, mimo to czegoś żałuję. Rozstania, momentu, gdzie Twój sen definitywnie się kończy, zaczyna się rzeczywistość. Uświadomiłem sobie jak naprawdę czują się bohaterowie. Zwycięstwo nad zagrożeniem, śmiercionośnymi pasożytami, kosztem nie widzenia się z rodziną. W czasie, gdy przebywałem po drugiej stronie ściany moja matka zachorowała na dziwną, niezidentyfikowaną chorobę. Myślałem, że to przejdzie, ale jej stan nieustannie się pogarszał. Teraz zostały mi tylko wspomnienie jej słów, matczynego ciepła, rodzinnych chwil. Po fali wszystkich wydarzeń pomogła mi się pozbierać właśnie Safu. Ale za wszystko trzeba płacić.
                Mozolnie zjadłem śniadanie, ubrałem się, wyszedłem do pracy. Codzienność rozwlekała się niczym te poetyckie flaki przez morze, a ja jak każdy normalny człowiek niecierpliwie czekałem na sobotę. Poza tym roznoszenie gazet upojnego zajęcia nie stanowiło, a mimo to, dla mnie każdy pieniądz miał wartość. Od pewnego czasu pracowałem do późna, ale chyba nie za bardzo się to różniło od tego, jakbym przebywał w domu. Nie miałem tam zbyt wielu zajęć, poza spełnianiem rozkazów mojej "dziewczyny".
                Szedłem właśnie zadbaną uliczką, odruchowo wyjmując czarno-białe czasopismo. Przeleciałem wzrokiem przez okładkę. Nic nadzwyczajnego. Odkrycia naukowe, nowi celebryci, artyści, błyszczące piosenkarki - nie miałem na co patrzeć. To miasto pożerała głupia, aura przebojowości. Zadbane trawniki, ekologia, architektura, także kultura ludzi nie miały wiele do życzenia. Chociaż zawsze lubiłem to miejsce, przeczucie mówiło mi, iż moje miejsce jest gdzieś indziej...
***
                -Gdzie Ty się szwendałeś?! – Takie oto pierwsze słowa dobiegły do mych uszu, kiedy otworzyłem drzwi. Po chwili podbiegła do mnie zalana łzami Safu.- Co z Tobą?!
                -Pracowałem. Znowu zeszło mi trochę dłużej, ale...
                -Ciągle mówisz to samo!  "trochę dłużej", "pracowałem"... - zacisnęła chusteczkę trzymaną w ręce tak mocno, iż po jej skórze popłynęła stróżka krwi.- Nie masz nikogo na uboczu...?
                -Co? O czym...? Ko-kochanie, przecież...
                -Cicho... Nie musisz kłamać. Od miesiąca zachowywałeś się, jakby Ci już na mnie nie zależało... Kochasz kogoś innego?
                Cisza budowała jeszcze większe napięcie. Nić naszych wzajemnych relacji prawie pękła. Przeczuwałem moment, gdy zostanie mi wymierzony siarczysty policzek. Acz taki moment nie nastąpił...
                -Tak.
***
                A teraz stałem przed blokiem, nie wiedząc dokąd iść. Byłem jak bezpański pies, bez obroży czy kagańca, w końcu... w końcu wolny. Na dworze wiał porywisty wiatr, niosący za sobą stado czarnych chmur. Odczuwałem potworne zmęczenie i zdruzgotanie całą sytuacją, ale z drugiej strony ogromny głaz spadł mi z serca. Powiedziałem prawdę. Czekałem na deszcz, który zmyłby ze mnie te minimalne drobiny nieszczerości. Wszystko w mojej duszy mieszało się, nie potrafię tego opisać . Powędrowałem naprzód szukając odpowiedniego miejsca do schowania się przed nadchodzącą ulewą. Idąc tak patrzyłem w niebo. Gdybym tylko potrafił czytać z gwiazd....Czy cofnąłbym wcześniejsze wydarzenia? Czy pozwoliłbym im biec w nieznane? Czy wolałbym za kimś tęsknić? Czy nigdy go nie zobaczyć? W tej chwili na mój nos spadła chłodna kropla deszczu. Wszystko w teorii wyglądało tak łatwo, wystarczyło wykuć regułkę na pamięć. Lecz co dawała w praktyce? Miała jakieś znaczenie? Moja mądrość to nieprzeciętna cecha, ale tak naprawdę jestem głupi. Nieinteligentny. Nie potrafię poradzić sobie nawet z dziewczyną. Westchnąłem, opierając się o pień drzewa. Tylko wtedy, gdy On był koło mnie nie istniała dla mnie przyszłość. Nieważne było co się ze mną stanie jutro, pojutrze, przez następny tydzień. Liczyła się tylko teraźniejszość. Kucnąłem i skrzyżowałem ramiona, by zyskać więcej ciepła. Zaczęła mi doskwierać potworna samotność i senność... Marzyłem tylko o tym, aby stał tu koło mnie, trzymał mnie za rękę. Abym usłyszał bicie jego serca...
***
                 Otworzyłem oczy. Wszystko było otoczone ciemną mgłą, obrzydliwie kręciło mi się w głowie.
                -No, nareszcie się obudziłeś, pokurczu. - odezwał się do mnie dziwnie znajomy głos. Przekręciłem głowę i zorientowałem się, że leże w łóżku okryty kołdrą. Co gorsza nie swoim łóżku. Szybko sprawdziłem czy wszystko jest na swoim miejscu. Koszula, bielizna....a spodnie? To podchodzi pod molestowanie seksualne! I w ogóle jaki pokurczu?!
                -Znalazłem Cię śpiącego pod drzewem -usiadł na pościeli, a po chwili odwrócił twarz w moją stronę i uśmiechnął się tak jak kiedyś – coś się stało, prawda?
                To...Nezumi. Ile razy mógłbym wypowiadać to imię… A teraz on naprawdę siedział koło mnie, był tutaj! Blisko. Chciałem wszystko mu opowiedzieć, o tym jak się czułem, gdy go nie widziałem, co robiłem, co się stało, ale kto umiałby zrozumieć ten potok słów? Teraz się to nie liczyło.
                -Nie… Tak… Może... to... nie martw się tym. - wydukałem kierując spojrzenie w drugą stronę. On zaś wziął kubek z herbatą i delikatnie mi go podał. Zarumieniony chwyciłem za ucho, tym razem patrząc na Nezumiego. Tyle pytań chciałem zadać. Tylu wiadomości się dowiedzieć. Czułem, iż całe moje ciało drży. Łyknąłem trochę ciepłego napoju, zastanawiając się nad masą spraw. W tym czasie chłopak szybko się do mnie przysunął, a jego usta tylko krótko, delikatnie musnęły mój policzek.
                -A! - Krzyknąłem, ponieważ z wrażenia upuściłem porcelanę z niemal wrzącym płynem. - Ał! Ał! Ał!
                -Szybko, ściągnij te ciuchy, kretynie! - Szarooki zaczął mnie rozbierać w ekstrawaganckim tempie.
                -Zostaw! Sam potrafię to zrobić!
                -Oczywiście... miss mokrego podkoszulka!
                -Słucham?!
 Tak kłóciliśmy się kto ma zdjąć ze mnie przemoczone ubrania, iż nie zdążyłem zauważyć kiedy przygwoździł mnie do ściany.
                -I co teraz?
                Próbowałem coś odszczeknąć, jednak uniemożliwił mi to. Zaczął całować mnie słodko i namiętnie. Dłonią lekko przejechał po moich włosach, następnie wzdłuż linii twarzy oraz podbródka. Nie spiesząc się zaczął składać mokre pocałunki na mojej szyi. Jego druga ręka powędrowała w strategiczne miejsce mojego ciała. To niewłaściwe.
                W zasadzie byłem pozostawiony, tak po prostu, w ślepej uliczce. Sytuacja bez wyjścia, lecz nie mogłem się powstrzymać. Jego bliskość. Ciepło. Zapach. To wszystko napełniło mnie niekontrolowaną falą gorąco. A ja dałem się jej ponieść, chociaż wiem, że kiedy on zniknie, zniknie też część mnie. 

sobota, 26 maja 2012

Zakolysany (Shin x Nobu)


       No więc kolejna notka. Taka z lekka wymęczona. Paringu możecie nie kojarzyć, ponieważ pochodzi z NANY, czyli z anime gatunkowo shoujo-ai. Ale hej hej! Nie zniechęcajcie się! Napisałam oczywiście yaoi. O zdesperowanym Nobu, którego rzuciła dziewczyna oraz jego współlokatorze, imprezowym Shinie. I chociaż mało jest o uzależnieniach to stworzone przy: http://www.youtube.com/watch?v=bOjciXcq9fo

***
Z pokoju dobiegał mocny zapach wypalanych przez Shina papierosów. Nie miałem siły mu tłumaczyć, iż musi rzucić. W końcu piętnastoletni chłopak uzależniony od narkotyków, fajek oraz pieniędzy to nic dobrego. Ale po co suszyć mu głowę, skoro i tak nie posłucha? Był moim współlokatorem od dwóch lat, lecz często nie wiedziałem jak zacząć między nami rozmowę. Jest tak blisko, a jednocześnie tak daleko... - oparłem głowę o ścianę, pogrążyłem się w rozmyśleniach. On zaś zgrabnym ruchem odłożył popielniczkę na stół razem z  opróżnioną paczką Black Stonesów.  
- A ty dokąd? 
- Ciekawy? - Uśmiechnął się głupkowato i założył swoją czarną kurtkę. - Do pracy...
- Uważaj bo się przepracujesz - Westchnąłem. - Długo jeszcze zamierzasz tak żyć? 
Spojrzał na mnie, w tej chwili zupełnie poważnie. Prostytucja to straszna sprawa, nie wspominając o nieletnich. Przyznam, że często się o to martwiłem...
- Powiedział ten, który nie potrafi wyznać dziewczynie tego, co czuje. - Zatrzasnął drzwiami, a ja poczułem się jeszcze gorzej. Zapewne wróci późno, w nienajlepszym stanie. Odkręciłem głośno mp3 wsłuchując się w "Zakołysynie", aby na chwilę o wszystkim zapomnieć. O niewygodnych sytuacjach, braku pieniędzy, trudnym życiu punka.  Czekałem jedynie na miłosnego sms'a od Hachi...I wtedy, na krótki sygnał oraz wibracje od razu wyjąłem komórkę z kieszeni. Przejechałem po menu, po czym wybrałem wiadomości. 
"...Mam pełno zajęć, Ty chyba też masz napięty plan. Wolałam spotkać się z Tobą i Ci powiedzieć, mimo to, nie ma takiej możliwości. Mam nadzieje, że znajdziesz sobie kogoś...lepszego. To koniec. Nana" 
Ręce zaczęły mi się trząść, w gardle poczułem jakąś blokadę, jakbym nie umiał nic powiedzieć. Dlaczego? Dlaczego to zrobiła?! Kompletnie nic z tego nie zrozumiałem. Zamierzała ze mną zerwać, tak po prostu. Zamierzała? Już po wszystkim...Przelustrowałem wszystkie chwile jakie spędziliśmy razem. I płakałem. W jednej chwili miałem ochotę skulić się, jakoś osłonić przed światem, w innej zaś krzyczeć i pożądnie się upić. 
"Skręcony z liści marichuany, uskrzydlony igłą, która nie boli. Sklejony swoimi halucynacjami leżysz zakratowany w sobie...Pogrążony w nieistnieniu zachwycasz się oszustwem, błyszczącym bełkotem pływającym w głębokiej pustce. I znikasz powoli..." Nuciłem sobie każdy ich kawałek, by się uspokoić, ale otrzymałem odwrotny efekt. Nie potrafiłem zabrać się do niczego. Co miałem wogóle robić? Po co miałem żyć? Do czego zostałem powołany? Z nauką mi nie wyszło, nie mam dobrej pracy, ma ukochana wyfruneła daleko... 
Faktycznie, chciałbym się uchlać...

***
Obudziłem się późno z ciężką głową. Śniły mi się przerażające koszmary... Spojrzałem na stół - puste puszki po piwie? Starałem się przeglądnąć cały dzień w swojej pamięci. Ja piłem? A później usnąłem? No cóż, mogę postawić teraz wszystkich na uboczu i zająć się sobą.
       Usłyszałem głośne kołatanie do drzwi. Podniosłem się z kanapy, chwiejnym krokiem skierowałem się do wejścia. Gdy otworzyłem, moim oczom ukazał się ten śmierdzący jednocześnie winem oraz damskimi perfumami nastolatek. Ledwo trzymał się na nogach to też od razu oparł się o moje ramie. Delikatnie przechylił głowę, tak, iż znajdowała się w zgjęciu między moją szyją a ramieniem. Mocno chwycił się koszuli, jakby pragnął bym go prowadził.  Powoli poszedłem z nim do pokoju, następnie położyłem na łóżku (kiedy był narąbany, naprawde wydawał się słodki...) jednak nie chciał puścić mojego ubrania. Nagle przyciągnął mnie do siebie. Bardzo bardzo blisko i...pocałował. To stało się tak szybko, że zapomniałem zamknąć oczu. Przez moment czułem jego skórę, ciepło, tą...bliskość. Co on sobie wogóle myślał?! Udawał?!
- Teraz mogę grzecznie pójść spać - kącik jego ust lekko drgnął.  - Dobranoc.
- Dobran...Hej! Teraz ja nie mogę pójść spać! - Jakaś dziwna siła pokierowała mną i kazała mi się położyć obok niego. - Wytłumacz się do cholery! - Nie trudno sobie wyobrazić: moje policzki płonęły, płuca ledwo łapały oddech, dłonie drżały. - Co to było t-to przed chwilą?! Wcale nie wróciłeś tak nawalony, że urwał Ci się film. Specjalnie to... 
Nie dał mi skończyć.  Znów znajdowaliśmy się od siebie w nic nieznaczącej odległości. Stykaliśmy się nosami, co nie pozwalało mi na logiczne dokończenie zdania... 
- Wybacz. Nie mogłem pozwolić na to, aby u nas w domu panowała tak nudna atmosfera, trudno przy Tobie siedzieć w spokoju. Poza tym, wiem o Nanie. - Jego głos stał się dla mnie kojącą melodją, mimo, iż nie grała tego, co chciałem usłyszeć. A skoro nie mam już dziewczyny, to nic nie może się zchrzanić. Jestem niezależny, wolny, zrobię co zechcę. Wtedy kontynuował - Przykro mi. Nieraz człowiek nie dostaje tego o co walczy. 
Już sam nie wiedziałem, czy to ja, czy on tracił świdomość. Moje myśli wybiegały gdzieś w dal, dałem mu się ponieść jak dziwiej fali. Nie zdawałem sobie sprawy z tego co robię, co mówię, co się ze mną dzieje... Oplotłem go ramionami, a on złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. 
- A zawalczysz o mnie?
- Jeśli będziesz tego chciał. - Jego ręce powędrowały gdzieś pod moją koszule. Drugą dłonią splótł nasze palce razem. 
 Zagryzłem wargi. Wystarczy sekunda i zdajesz sobie sprawę: Nie ważne. Nie obchodzi mnie czy to jawa. Czy to sen. Marzę tylko o jednym: Aby trwał wiecznie. 
"Zakołysany na śmierć słodyczą narkotyku, znikasz (...) zakołysany na śmierć słodyczą narkotyku!"

***

sobota, 12 maja 2012

Przyjazny (Yahiko x Nagato)


Ohayou Moi Drodzy Czytelnicy. Dzisiaj coś delikatnego z moim drugim ulubionym parringiem. Wiem, wiem-krótkie, ale długie coś mi nie wychodzą. Podkład muzyczny, jako że tekst pisany przy piosence IRA: http://www.youtube.com/watch?v=jS_3UH6SUnE&feature=related

***
Zwyczajnie siedziałem na ławce obracając w dłoniach barwny liść klonu. Jesień-najgłupsza i najbardziej dołująca pora roku. Słońce zostało zasłonięte przez ciemne chmury, z których zaczął kropić lodowaty deszcz. Popatrzyłem w bok. Mimo pogody Yahiko musiał przyjść na trening, a ja jako dobry...przyjaciel chciałem go odprowadzić. 
Gdybym tylko mógł również pojawiłbym się na boisku, ale trener powiedział, że taki wychudzony gnojek nie da sobie rady. Zapewne miał racje-ja zawsze nadaję się do niczego. Nawet jeśli jakiś nieznajomy podejdzie, nie potrafię wydukać z siebie nic poza cichutkim: "Jestem Nagato".  Często odnoszę wrażenie: "Ludzie mnie nienawidzą", "przecież nikogo nie obchodzę...", "Po co się kolegować, to nie będzie miało znaczenia". Matka nie wytrzymuje, chyba zamiast gotować (z resztą nigdy nie dojadany) obiad, wolałaby rzucić w mój łeb talerzem. Od razu kiedy się urodziłem wiedziałem: "Nie jestem tu potrzebny"...Gdy praktycznie codziennie widzę swoją osobę w lustrze mówię: "Czemu moje odbicie nie może wyglądać inaczej". Nienawidzę tego uszucia. 
A kiedy przyglądam się Mu napawają mnie jeszcze większe obawy. Mam przyjaciela-idealnego. Jego oczy, cera, rysy, oraz te włosy...te charakterystyczne rude włosy. Teraz biega w deszczu, mokry, ze zmęczoną twarzą, a i tak wygląda pięknie. Czasem marzy mi się być nim. Albo być...
- Nagato!-krzyknął biegnąc w moją stronę. Szybko zdjął koszulkę. Rzeźba jego ciała, cały zarys od ogółów do szczegółów...cudowne. Łatwo jest sobie wyobrazić, jaki kolor przybrały moje policzki. Założył czyste ubranie. 
- Hm...koniec?
- Tak. Musisz iść do domu?
- Ja...nie...to znaczy tak...etto. Czemu?
- Nieważne. Chciałbym Ci coś pokazać.-uśmiechnął się tak jak to czynił zazwyczaj...
- Przykro mi-odwróciłem wzrok. Uwielbiałem go, lecz kiedy przebywał za długo blisko mnie czułem dziwne zakłopotonie...To coś normalnego w przyjaźnii. Odczucie przyjemne oraz drażniące jednocześnie. I kiedy ja biłem się ze swoimi myślami, on zrobił coś czego bym się nie spodziewał. Mocno złapał mnie za nadgarstek, zaczął biec, wyprowadzając nas z sali treningowej, a tym samym zmierzając w bliżej nieokreślonym kierunku. 
- Yahiko? Yahiko?!-miałem ochotę zapytać co wogóle wyczynia! On jedynie odwrócił głowę w moją stronę, z bananem na twarzy, błyskiem w oczach...jak u rozbawionego dziecka. Zeszliśmy gdzieś schodami-nie znałem tego miejsca. Miasto, w którym mieszkałem wydawało mi się obleśne, kilkanaście ludzi na metr kwadratowy, korki, pełno szarych, odklejających się bilbordów, spaliny, fruwające w powietrzu foliówki...to wszystko to moja rzeczywistość, codzienność. A ja tylko poddałem się woli od dzieciństwa znanego mi chłopaka. Zanim się otrząsnąłem zobaczyłem gdzie mnie wyprowadził. 
Staliśmy praktycznie na pustym polu, otuleni złotem zbóż i blaskiem zachodzącego słońca. Nie miałem pojęcia skąd wiedział o tym, iż gdzieś w pobliżu znajduje się las a za nim polana. Nadal wiał lekki wiatr i padał deszcz, aczkolwiek nie czułem chłodu. Raczej to głupie ciepło. A on tylko rozłożył bluzę wskazując mi bym usiadł obok. Ta sytuacja jest tak cholernie niezręczna...Tak długo się znamy, a mimo to nie wiem o czym z nim rozmawiać. Odgarnął mi włosy z twarzy, delikatnie się przysuwając.
- Nagato, obetnji tę grzywke. Wogóle nie widać Twoich oczu-stkrzywił się lekko i dodał trochę ciszej- a to one są takie wyjątkowe...-odwrócił wzrok.
- Co?
- Nie, nic. Chociaż, chciałem ci coś powiedzieć...- Może chciał, lecz czy to było istotne? Znowu przyłapałem się na głupich wyobrażeniach. Pogładziłem ręką murawę, jednak poczułem coś miłego w dotyku. Szybko odsunąłem swoją dłoń od jego skóry. Nie chcę doprowadzić do niczego więcej...nie chcę żeby kolejna osoba mnie skrzywdziła. Nie chcę, by tak się to potoczyło...
Mimo to, pozwoliłem mu się dotknąć. Splótł nasze palce razem. Nasze spojrzenia gdzieś błądziły, ale w pewnym momencie odnalazły się. Zawstydzony, nie potrafiłem się ruszyć. Drugą ręką pogłaskał mnie po włosach, zjechał w stronę policzka, kończąc na podbródku, który zgrabnie ujął. Przyciągnął mnie do siebie, czułem jego gorący oddech. Nie chcę doprowadzić do niczego więcej...nie chcę żeby kolejna osoba mnie skrzywdziła. Nie chcę, by tak się to potoczyło...
Pocałował mnie. Delikatnie, słodko i z całą pewnością czule. Czułem jego ciepłe dłonie na moim ciele. Zdałem sobie sprawę z tego: Jedna część naszego związku znika, by powstała druga. Mocno objąłem go ramionami-marzyłem byśmy pozostali tak na zawsze. W odpowiedzi pogłębił pocałunek. "I zadajesz sobie to głupie pytanie: Czy to jest przyjaźń? Czy to jest kochanie?"

***