niedziela, 24 czerwca 2012

Codzienny (Nezumi x Shion)


                Ohayou moi Kochani! Wiem, że trochę to trwało, ale nota pojawiła się. I to nie taka zwyczajna, ponieważ dedykowana komuś wyjątkowemu. Synu, Lavi, może to głupie, lecz dzięki Tobie nie czuję się taka samotna. Zawsze dobrze mnie rozumiesz, zawsze starasz się pocieszyż, zawsze mnie rozśmieszasz. Nawet jeśli jesteś daleko, mam nadziejem że na Twojej twarzy zawita uśmiech. Mam też nadzieje, że dałaś się nabrać i niespodziewałaś się dziś dostac w prezencie NezuShi? Ah. Co do dnia, niedziela, 24 - dzień przytulania! *cieplutko wszystkich obejmuje* Mam nadzieje, iż się spodoba! Podkład muzyczny: http://www.youtube.com/watch?v=ZkOuBC78qV8Akcja ma miejsce 2 lata po zburzeniu muru NO.6, czyli sześć lat od pierwszego spotkania Shiona i Szczura.

____________________

Nezumi
                Czasem zastanawiam się czy moje życie faktycznie ma sens. Bieg wydarzeń każdego dnia wygląda niemal identycznie. Wszystko dookoła jest szare i bez wyrazu. Ludzie cały czas próbują stwarzać pozory: dobra szkoła, stabilna praca, ciepły rodzinny dom. Budują wrażenie rzeczywistości idealnej. Dlatego nienawidzę NO.6. Niecałe sześć lat temu marzyłem o tym, by oddalić się, uciec z tego przeklętego miejsca. Po pewnym czasie stwierdziłem, iż nie ma dla mnie, zmoczonego szczura, żadnej nadziei. Zacząłem żałować swojej decyzji o dezercji. I wtedy On otworzył okno, ukazując się w nim niczym anioł. Wrzeszczący na całe gardło, anioł objawiający cud. Nigdy nie zapomnę tego co dla mnie zrobił. Ale nie odczuwam niespłaconego długu czy ciężaru na ramionach. Raczej pustkę i samotność, chociaż wcale nie budziłem się sam - zawsze inna była koło mnie. Nie potrafię zaleczyć tej rany. Zaboli mocniej, jeżeli już się nie zobaczymy. Powiedziałem żegnaj, lecz moje serce mówiło coś... Jakby czekało z nadzieją na lepsze jutro.
***
Shion
                Leniwe słońce wynurzyło się zza horyzontu, otulając swoim ciepłem martwy świat. Gęsto utkany puch mgły osuwał się coraz niżej, dając okrycie roślinom. Rwące potoki oraz źródła popłynęły szybciej, swoim dziennym rytmem. Nawet ludzie, mozolnie wybudzali się, by zacząć kolejny ranek. Ja zaś rozpocząłem go dużo wcześniej, uzupełniając w łóżku pustą kartkę notatnika. Przejeżdżałem piórem przez szorstką fakturę papieru, zastanawiając się, co tak naprawdę chcę opisać. Wszystko zaczynało się tak samo jak zwykle, nie miałem specjalnych pomysłów na spędzenie dzisiejszego piątku. Normalne czynności stały się bezcelową, nudną rutyną. Wywlokłem się cicho z pościeli, tak, aby nie obudzić Safu. Ona tylko przewróciła się na drugi bok i szepnęła niewyraźnie: "Musimy to powtórzyć". Uśmiechnąłem się kwaśno, zastanawiając się czy długo tak jeszcze wytrzymam. Uścisk rąk. Nieśmiałe pocałunki. Wzajemny dotyk. Im więcej rzeczy robiliśmy razem, tym gorzej się z tym czułem. W mojej duszy kłębił się idiotyczny żal oraz bezsilność, a ja nie mogłem jej powstrzymać. Z daleka wyglądaliśmy jak urocza, kochająca się para. Jednak ja tylko odgrywałem przedstawienie. Byłem lalką wyrzeźbioną i kierowaną przez Los, pociąganą za sznurki według zachcianek Pana. Obiecałem dziewczynie, iż za niedługo będziemy razem, lecz nie dlatego że chciałem. Po prostu potrzebowałem osoby, mogącej trzymać się blisko mnie. Nie chciałem zostać sam, zwłaszcza po burzliwych wydarzeniach z przeszłości.
                Zburzenie murów NO.6 symbolizowało niezapomniany okres mojego życia, mimo to czegoś żałuję. Rozstania, momentu, gdzie Twój sen definitywnie się kończy, zaczyna się rzeczywistość. Uświadomiłem sobie jak naprawdę czują się bohaterowie. Zwycięstwo nad zagrożeniem, śmiercionośnymi pasożytami, kosztem nie widzenia się z rodziną. W czasie, gdy przebywałem po drugiej stronie ściany moja matka zachorowała na dziwną, niezidentyfikowaną chorobę. Myślałem, że to przejdzie, ale jej stan nieustannie się pogarszał. Teraz zostały mi tylko wspomnienie jej słów, matczynego ciepła, rodzinnych chwil. Po fali wszystkich wydarzeń pomogła mi się pozbierać właśnie Safu. Ale za wszystko trzeba płacić.
                Mozolnie zjadłem śniadanie, ubrałem się, wyszedłem do pracy. Codzienność rozwlekała się niczym te poetyckie flaki przez morze, a ja jak każdy normalny człowiek niecierpliwie czekałem na sobotę. Poza tym roznoszenie gazet upojnego zajęcia nie stanowiło, a mimo to, dla mnie każdy pieniądz miał wartość. Od pewnego czasu pracowałem do późna, ale chyba nie za bardzo się to różniło od tego, jakbym przebywał w domu. Nie miałem tam zbyt wielu zajęć, poza spełnianiem rozkazów mojej "dziewczyny".
                Szedłem właśnie zadbaną uliczką, odruchowo wyjmując czarno-białe czasopismo. Przeleciałem wzrokiem przez okładkę. Nic nadzwyczajnego. Odkrycia naukowe, nowi celebryci, artyści, błyszczące piosenkarki - nie miałem na co patrzeć. To miasto pożerała głupia, aura przebojowości. Zadbane trawniki, ekologia, architektura, także kultura ludzi nie miały wiele do życzenia. Chociaż zawsze lubiłem to miejsce, przeczucie mówiło mi, iż moje miejsce jest gdzieś indziej...
***
                -Gdzie Ty się szwendałeś?! – Takie oto pierwsze słowa dobiegły do mych uszu, kiedy otworzyłem drzwi. Po chwili podbiegła do mnie zalana łzami Safu.- Co z Tobą?!
                -Pracowałem. Znowu zeszło mi trochę dłużej, ale...
                -Ciągle mówisz to samo!  "trochę dłużej", "pracowałem"... - zacisnęła chusteczkę trzymaną w ręce tak mocno, iż po jej skórze popłynęła stróżka krwi.- Nie masz nikogo na uboczu...?
                -Co? O czym...? Ko-kochanie, przecież...
                -Cicho... Nie musisz kłamać. Od miesiąca zachowywałeś się, jakby Ci już na mnie nie zależało... Kochasz kogoś innego?
                Cisza budowała jeszcze większe napięcie. Nić naszych wzajemnych relacji prawie pękła. Przeczuwałem moment, gdy zostanie mi wymierzony siarczysty policzek. Acz taki moment nie nastąpił...
                -Tak.
***
                A teraz stałem przed blokiem, nie wiedząc dokąd iść. Byłem jak bezpański pies, bez obroży czy kagańca, w końcu... w końcu wolny. Na dworze wiał porywisty wiatr, niosący za sobą stado czarnych chmur. Odczuwałem potworne zmęczenie i zdruzgotanie całą sytuacją, ale z drugiej strony ogromny głaz spadł mi z serca. Powiedziałem prawdę. Czekałem na deszcz, który zmyłby ze mnie te minimalne drobiny nieszczerości. Wszystko w mojej duszy mieszało się, nie potrafię tego opisać . Powędrowałem naprzód szukając odpowiedniego miejsca do schowania się przed nadchodzącą ulewą. Idąc tak patrzyłem w niebo. Gdybym tylko potrafił czytać z gwiazd....Czy cofnąłbym wcześniejsze wydarzenia? Czy pozwoliłbym im biec w nieznane? Czy wolałbym za kimś tęsknić? Czy nigdy go nie zobaczyć? W tej chwili na mój nos spadła chłodna kropla deszczu. Wszystko w teorii wyglądało tak łatwo, wystarczyło wykuć regułkę na pamięć. Lecz co dawała w praktyce? Miała jakieś znaczenie? Moja mądrość to nieprzeciętna cecha, ale tak naprawdę jestem głupi. Nieinteligentny. Nie potrafię poradzić sobie nawet z dziewczyną. Westchnąłem, opierając się o pień drzewa. Tylko wtedy, gdy On był koło mnie nie istniała dla mnie przyszłość. Nieważne było co się ze mną stanie jutro, pojutrze, przez następny tydzień. Liczyła się tylko teraźniejszość. Kucnąłem i skrzyżowałem ramiona, by zyskać więcej ciepła. Zaczęła mi doskwierać potworna samotność i senność... Marzyłem tylko o tym, aby stał tu koło mnie, trzymał mnie za rękę. Abym usłyszał bicie jego serca...
***
                 Otworzyłem oczy. Wszystko było otoczone ciemną mgłą, obrzydliwie kręciło mi się w głowie.
                -No, nareszcie się obudziłeś, pokurczu. - odezwał się do mnie dziwnie znajomy głos. Przekręciłem głowę i zorientowałem się, że leże w łóżku okryty kołdrą. Co gorsza nie swoim łóżku. Szybko sprawdziłem czy wszystko jest na swoim miejscu. Koszula, bielizna....a spodnie? To podchodzi pod molestowanie seksualne! I w ogóle jaki pokurczu?!
                -Znalazłem Cię śpiącego pod drzewem -usiadł na pościeli, a po chwili odwrócił twarz w moją stronę i uśmiechnął się tak jak kiedyś – coś się stało, prawda?
                To...Nezumi. Ile razy mógłbym wypowiadać to imię… A teraz on naprawdę siedział koło mnie, był tutaj! Blisko. Chciałem wszystko mu opowiedzieć, o tym jak się czułem, gdy go nie widziałem, co robiłem, co się stało, ale kto umiałby zrozumieć ten potok słów? Teraz się to nie liczyło.
                -Nie… Tak… Może... to... nie martw się tym. - wydukałem kierując spojrzenie w drugą stronę. On zaś wziął kubek z herbatą i delikatnie mi go podał. Zarumieniony chwyciłem za ucho, tym razem patrząc na Nezumiego. Tyle pytań chciałem zadać. Tylu wiadomości się dowiedzieć. Czułem, iż całe moje ciało drży. Łyknąłem trochę ciepłego napoju, zastanawiając się nad masą spraw. W tym czasie chłopak szybko się do mnie przysunął, a jego usta tylko krótko, delikatnie musnęły mój policzek.
                -A! - Krzyknąłem, ponieważ z wrażenia upuściłem porcelanę z niemal wrzącym płynem. - Ał! Ał! Ał!
                -Szybko, ściągnij te ciuchy, kretynie! - Szarooki zaczął mnie rozbierać w ekstrawaganckim tempie.
                -Zostaw! Sam potrafię to zrobić!
                -Oczywiście... miss mokrego podkoszulka!
                -Słucham?!
 Tak kłóciliśmy się kto ma zdjąć ze mnie przemoczone ubrania, iż nie zdążyłem zauważyć kiedy przygwoździł mnie do ściany.
                -I co teraz?
                Próbowałem coś odszczeknąć, jednak uniemożliwił mi to. Zaczął całować mnie słodko i namiętnie. Dłonią lekko przejechał po moich włosach, następnie wzdłuż linii twarzy oraz podbródka. Nie spiesząc się zaczął składać mokre pocałunki na mojej szyi. Jego druga ręka powędrowała w strategiczne miejsce mojego ciała. To niewłaściwe.
                W zasadzie byłem pozostawiony, tak po prostu, w ślepej uliczce. Sytuacja bez wyjścia, lecz nie mogłem się powstrzymać. Jego bliskość. Ciepło. Zapach. To wszystko napełniło mnie niekontrolowaną falą gorąco. A ja dałem się jej ponieść, chociaż wiem, że kiedy on zniknie, zniknie też część mnie.